środa, 15 maja 2013

Od Robin- C.D. Samanty


Drzwi się rozsunęły i ujrzałyśmy Ash’a. Stał zwrócony twarzą w naszą stronę. 
Właściwie, to nie: gapił się na mnie bezczelnie. Uwielbiam ten śmiały, pełen pogardy i wyższości wzrok.
Usłyszałam jęk Sashy.
Po jego twarzy można było wywnioskować, że spodziewał się tego spotkania. Może nawet specjalnie się pofatygował, żeby stanąć nam na drodze. Był zupełnie jak te agresywne, nadpobudliwe, moherowe babcie, które przejdą na sam koniec tramwaju (po drodze mijając masę wolnych krzeseł) specjalnie po to, żeby trochę postękać i odstawić szopkę pod tytułem „jesteś chamski, niewychowany i wredny, bo nie chcesz ustąpić miejsca starszym”.
Był zupełnie jak one: przez cały dzień robił, co mógł, żeby popsuć komuś humor. 
A teraz obserwował bacznie każdy nasz ruch.
W tej chwili pożałowałam, że (zgodnie z obietnicą daną windzie) nie poszłam schodami.
Zerknęłam na Sam. Przyglądała się (bardzo uważnie) poręczy i wyglądała jakby wizja długiego złażenia po schodach odpowiadała jej bardziej, niż wspólna przejażdżka z Ash’em.
Gdzieś tam w głębi duszy nawet ją rozumiałam. 
Drzwi zaczęły się powoli zamykać, a Ash pożegnał nas swoją luzacką pozą numer pięć oraz tryumfalną miną z serii „wiedziałem, że tak będzie”.
Po moim śmiesznie chudym trupie.
Złapałam Sashę za dłoń i śmiało ruszyłam przed siebie. Drzwi miały wmontowany czujnik ruchu, więc cofnęły się, a ja wciągnęłam dziewczynę do środka i wcisnęłam guzik zamykający kabinę.
Zanim zdążyła zaprotestować już sunęliśmy w dół.
Puściłam jej rękę i ustawiłam się w rogi tak, żeby mieć na oku Ash’a, Sam oraz drzwi. Tak na wszelki wypadek.
Spojrzałam na tablicę z przyciskami. Zaznaczony był poziom zerowy.
Koleś, chyba cię pogło, że będziemy z tobą aż tam jechać.
- Wciśnij piątkę - poleciłam jej.
Odwróciła się o lekko drżącym palcem spełniła prośbę.
~Dziękuję~ ta myśl była zarezerwowana tylko dla niej.
~Zrobiłaś to specjalnie~ wyrzuciła mi. ~Mogłyśmy pójść schodami albo zaczekać.~
Westchnęłam.
~Nie rozumiesz.~
~Wytłumacz.~
~Właśnie próbuję~ odpowiedziałam lekko zirytowana. Rozumiem – trauma z dzieciństwa, ale trzeba się przełamać. ~Przyznaję, zrobiłam to specjalnie. Ale wcale nie na przekór tobie. Tak, jak nigdy mnie to nie interesowało i mogłabym zignorować taką prowokację, tak dzisiaj nie wyobrażam sobie przegrać z Ash’em. To jakby niepisana potyczka.~
Odpowiedź nie nadeszła, a Sasha wyjątkowo skrzętnie pilnowała swoich myśli, ale miałam nadzieję, że nie jest na mnie zła.
Poczułam na sobie uważne spojrzenie, więc podniosłam głowę, żeby natrafić na oczy Ash’a.
Teraz nie były intensywnie zielone, ani nawet żarówiaste. Z braku lepszego określenia można by je nazwać oczojebnymi. 
Wpatrywał się w moją twarz – przygryzając wargę i lekko przechylając głowę – niczym rzeźbiarz, który z dumą patrzy na ukończone przez siebie dzieło szukając miejsc, gdzie potrzebne będą poprawki.
Naprawdę działał na mnie jego urok.
Nie zmieniłam mojej typowej „bezpłciowej” miny na chociażby ironicznie uniesioną brew, chociaż czułam, że mam ogromną ochotę to zrobić.
- Po co tu jesteś? – rzuciłam pytanie, patrząc gdzieś w bok.
Zrobił minę z udawanym zdumieniem, jakby dopiero zauważył, że tu stoję.
- Nie wierzę, że znalazłeś się tutaj przypadkiem – powtórzyłam innymi słowami. 
Zapatrzył się na coś ponad moim lewym ramieniem.
Czułam, jak Sam powoli się odpręża. I z pewnością słucha. 
W gruncie rzeczy mogłaby się trochę odezwać…
- Faktycznie nie – przytaknął mi nieobecnym głosem. 
Spojrzałam na niego.
- Więc… ?
Śledziłam piętra i czekałam na niego odpowiedź.
Numerki przeskakiwały w zwolnionym tempie.
12… 11… 10… 9… 8… 7… 6… …
Pięć. Nasz wysiadka.

<Samanto?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz