piątek, 10 maja 2013

Od Robin- Cz. 2.



[...]
- Hej, ta laska mogłaby skopać ci tyłek – nie zaszczyciłam go spojrzeniem, ale mój głos ociekał wściekłością.
- Okey, widzę, że masz zły dzień – zaśmiał się lekko i podniósł do góry ręce w klasycznej pozycji „nie strzelaj”. Wiedziałam to bez patrzenia. W jej oczach odbijała się cała scenka.
Właśnie uspokajałam ją, przesyłając bezpośrednio do mózgu jasne komunikaty. Może będzie mi miała za złe, ale potrzebowała tego. Puściłam jej dłoń i wstałam.
- A może to ty masz zły dzień? Zły tydzień? Zły miesiąc, rok…? A może po prostu zawsze taki jesteś? Cholernym dupkiem! Po co rozgrzebywałeś to, co powinno zostać zapomniane? Aż tak bardzo kochasz nieczyste zagrania?
Wrzeszczałam, tak po prostu. Rzadko podnosiłam głos. Stwierdzam, iż to łatwizna. Dostrzegłam to dopiero teraz; stałam na środku hali i wrzeszczałam na pełnoprawnego agenta. Co lepsze, wszystkie twarzy były zwrócone na nas.
Spojrzałam na nich z rozdziawionymi ustami. Błyskały flesze i migały diody kamer.
Nie wierzę. . .
Odwróciłam się do niego, zapatrzyłam na klatkę piersiową. Zagryzłam wargę i uderzyłam pięścią w splot słoneczny. Czekałam na reakcję.
Nic.
Spojrzałam na niego. Stał, jak stał. Może przyśniło mi się? Uderzyłam jeszcze raz. Znowu nie podziałało. Zgodnie z teorią powinien teraz nie móc złapać oddechu. No właśnie, tak to jest z teorią; okazuje się, że w praktyce wygląda to zupełnie inaczej.
- No co jest z tobą nie tak?! – wydzierałam się do jego brzucha okładając go pięściami. – Nie czujesz żadnego bólu? Jesteś z granitu?! – przestałam na chwilę. – Odpowiedź mi! – zrezygnowana ze łzami w oczach z wysiłku zebrałam się i użyłam wszystkich moich sił.
Tym razem nie pozwolił mi siebie dotknąć. Zablokował mój cios ręką tak samo, jak wcześniej zrobiłam to w przypadku dziewczyny. Nazywała się Samanta. Widziałam to.
Nic nie mówił. Trzymał moją rękę. Spojrzałam gniewnie w jego oczy. Miał kamienną twarz, ale w oczach czaił się smutek.
- Puszczaj – wysyczałam.
- Nie puszczę, dopóki się nie uspokoisz – odpowiedział mi bezbarwnym głosem.
- Nawet nie próbuj… - warknęłam i wyszarpnęłam rękę z uścisku.
- Czekaj.
- Wal się! Cholera.
Podeszłam do Samanty opartej o ścianę. Złapałam ja pod rękę, pomogłam wstać. Miała problemy z utrzymaniem równowagi.
- Chodź. Idziemy, Sam.
Nie odpowiedziała. Wyglądała na zszokowaną całą tą sytuacją. Podeszłam do ściany ludzi.
- Zróbcie nam miejsce. Co z wami? – rzuciłam poirytowana.
Szłyśmy przejściem. Obiektywy kamer podążały za nami. Mi to nie przeszkadzało, a Sam była za bardzo zajęta utrzymywaniem pozycji pionowej, by zwrócić na to uwagę.
Nie czułam za nami Ash’a. Już się ulotnił? Odwróciłam głowę i ujrzałam pustą salę.
Stał u wylotu korytarza. Oparty o ścianę. Na odgłos naszych kroków uniósł głowę.
Zbliżył się do mnie.
- Pluję jadem – ostrzegłam.
- Pomogę – chwycił Sam, która wzdrygnęła się pod jego dotykiem.
- Gryzę, drapię i zabijam. Obudzisz się jutro bez oczu, jeśli ją dotkniesz.
Zwątpił i puścił jej rękę.
- Którędy do mojego pokoju?
- Prosto i w prawo.
Poszłam, jak powiedział zostawiając go samotnego w ciemnym korytarzu.

[…]
Lepiej dla nas, żeby nikt się nie dowiedział o tej bójce. Chociaż to mało prawdopodobne. Tutaj wieści pewnie szybko się rozchodzą. Jak w każdej amerykańskiej budzie.
Posadziłam Sam na sedesie, namoczyłam ręcznik i zaczęłam zmywać z niej krew. Miałam nadzieję, że nie była jej.
Parę otarć i ran przemyłam wodą utlenioną i ponaklejałam plastry. Widziałam, że dziewczynie zaczynają kleić się oczy.
Kucnęłam przed nią i spojrzałam z dołu.
- Hej, Sam. Będziesz jak nowa, słyszysz? – uśmiechnęłam się przyjaźnie, ale patrzyła pod nogi.
Sam, Sami kochana, nie zasypiaj, dobrze? ~pobudziłam jej mózg tą myślą.
Zaprowadziłam dziewczynę do mojego łóżka, nakryłam kołdrą i za chwilę już spała.
Westchnęłam.
Musze ogarnąć ten apartament. Powycierałam kafelki z zaschłych, czerwonych plam, wyrzuciłam waciki i zużyty papier. Przemyłam brudną kurtkę Samanty wodą, a później powiesiłam na kaloryferze w łazience.
Wzięłam z małej lodówki w rogu pokoju Lion’a jedząc na miejscu.
W końcu usadowiłam się w wygodnym fotelu z grubym kocem i Dell’em w ręce. Czekając, aż się włączy powierciłam się trochę szukając wygodnej pozycji. Rozległ się cichy dźwięk powiadamiający mnie, że system się uruchomił. 
Sprawdzałam wiadomości i moje zabezpieczenia, co jakiś czas zerkając na śpiącą w moim łóżku drobną osóbkę. Oddzielałam jej myśli tak, by nikt inny nie mógł wyczuć jej obecności w moim pokoju. Wiedziałam, że Noctourn był telepatą zdolnym nas przejrzeć. Dlatego było to takie ważne. Chronić myśli. Czekałam aż się obudzi.
Zasnęłam z komputerem na kolanach.

*zwrot do boru

<Sam?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz