Chwilę po Shayerze wyszedłem z sali. Poszedłem do swojego pokoje. Siedziałem tam dobre dwie godziny- cały ten czas spędziłem wylegując się na łóżku i rozmyślając o tym co wydarzyło się na dachu. Wyznałem jej miłość. A ona przyznała, że również nie jestem jej obojętny. Ale co będzie dalej?
To pytanie nie dawało mi spokoju.
Gdy zaczynało zmierzchać zmusiłem się do opuszczenia sypialni i stawienia temu wszystkiemu czoła.
Ona już była na sali. Siedziała przy stole plecami do mnie i czyściła broń.
Nie był to uroczy obrazek. Nie miałem wcześniej styczności z dziewczynami takimi jak ona. Nie. W sumie to żadna znana mi osoba nie jest taka jak ona- twarda, uparta, odważna i jednocześnie niewinna i delikatna.
-Wejdziesz, czy masz zamiar nadal sterczeć w progu?- jej przepełniony sarkazmem głos przerwał moje rozważania.
Uśmiechnąłem się widząc, że stara Shayera wróciła. Zaczynałem za nią tęsknić.
-Chyba doszłaś do siebie po dzisiejszych wydarzeniach.
-Mam nadzieję, że ty również, bo nie mam zamiaru cie dziś oszczędzać- ostrzegła wstając i odwracając się do mnie przodem.
Wyglądała tak jak jak podczas naszego pierwszego spotkania- zachwycająco.
-Wybierz broń- poleciła. Sama już ruszyła w kierunku strzelnicy. W ręku trzymała- jak zdążyłem zauważyć-swoją ulubioną broń: karabin EBR CA.
Ruszyłem do stojaka z bronią rozglądając się po sali. Nie widząc śladów wcześniejszych zniszczeń ogarnęło mnie dziwne uczucie... smutku? niepewności? Nie potrafiłem tego sprecyzować, ale wiedziałem, ze ma to związek z wydarzeniami na dachy wieżowca.
Właśnie. Wyznanie miłości. I jak ja mam teraz odnosić się w stosunku do NIEJ?
Po krótkim namyśle wybrałem berettę. Kaliber dziewięćdziesiąt dwa.
-Nie najgorszy wybór- stwierdziła, gdy do niej podszedłem z naładowana już bronią.
-Niektórzy wolą skromność od przesadnej ekstrawagancji- wytknąłem.
Cóż, nie jest najgorzej- przeszło mi przez myśl.-Nie ma niezręcznej ciszy, ani ponownego, niezwykle krępującego wyznawania uczuć, a przede wszystkim unikania siebie. Taki stan rzeczy jest dopuszczalny. Nie najlepszy, ale..
-Hej! Ziemia do Sebastiana- dobiegł do mnie poirytowany dziewczęcy głos.- Za dużo myślisz- skrytykowała mnie.
-Zwykle ludzie uważają to za zaletę- powiedziałem w obronie własnej.
-Racz zauważyć, że ja nie podlegam ogólnie przyjętym normom.
-Wiem- powiedziałem z szerokim uśmiechem.- I to właśnie w tobie podziwiam.
O mało nie powiedziałem "kocham". Jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem. Na szczęście, bo nawet nie potrafię wyobrazić sobie jej reakcji. Wtedy, na dachu byliśmy w szoku- to pewne. I dlatego niczego co się tam wydarzyło nie można oceniać...obiektywnie- przekonywałem sam siebie.
Po kilku seriach wystrzałów zrobiliśmy sobie mała przerwę. Usialiśmy przy jednym ze stoli. Przez chwile siedzieliśmy w ciszy czyszcząc broń, ale w końcu Shayera się odezwała:
-Niedługo wyjeżdżam.
Na chwilę odebrało mi mowę. Jednak jak zwykle dość szybko się opanowałem.
-Co?- spytałem starając się nadać głosowi w miarę obojętne brzmienie.
-Słyszałeś. Wyjeżdżam na misje- odpowiedział ze spokojem.
-Czemu tak nagle?
Wzruszyła ramionami. Unikała mojego wzroku.
-Potrzebowali kogoś. Wybrali mnie.
-Kiedy? Po tym co się stało dzisiaj?- Moje pytanie mogła zinterpretować dowolnie. Wiedziałem jednak, ze zrozumie. Miałem tez nadzieje, że nie będzie się starała tego ukryć.
-I co z tego? Teraz czy później?
-Skoro już chcesz uciec- wycedziłem przez zaciśnięte zęby- mogłabyś się do tego uczciwie przyznać.
Bolało mnie to, ze chce wyjechać. Szczególnie po tym jak się do siebie zbliżyliśmy. Jak wyznałem jej miłość.
-Nie wiem o co ci chodzi- zaprzeczyła.
-Bynajmniej. Myślę, że wiesz.
Dziewczyna wstała i odeszła parę kroków. Zaniepokojona jej nastrojem Lee również się podniosła.
-Co mam ci powiedzieć?
-Prawdę- odparłem podchodząc do niej. Wpatrzony w jej plecy powiedziałem:- Boli mnie to, ze po tym co zdarzyło się tam na dachu... po tym jak powiedziałem, że cię kocham...że chcesz teraz odejść.
-Nie odchodzę. Nie będzie mnie tylko przez kilka tygodni.
-Ile?
-Kilka tygodni-powtórzyła.
-To znaczy ile? Tydzień, dwa? Może kilka miesięcy?
-Miesiąc jeśli już musisz wiedzieć- wypaliła zirytowana.-Może dłużej jeśli ktoś spartaczy sprawę.
-W takim razie jadę z tobą- stwierdziłem.- Nie mogę pozwolić ci uciec.
<Shayera? Wiem, nieco melodramatyczne.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz