Trzy lata temu wszystko było inne. Miałam rodzinę, dom, własną przystań, znajomych... Jednak kilka chwil zaważyło o tym, że wszystko to straciłam.
Właśnie skończyły się lekcje i wracałam do domu. Jak zwykle wybrałam dłuższą drogę przez park. Nad stawem przystanęłam by podkarmić kaczki- grupkę hałaśliwych i ufnych ptaszysk.
Ojciec. W żadnym wypadku "tata". To z jego powodu większość czasu wolnego spędzałam poza domem.
Jeszcze godzinę wałęsałam się po zatłoczonych ulicach Nowego Orleanu. Mijałam zupełnie obcych ludzi i z ciekawością zaglądała w ich umysły. Wiedziałam, że naruszam ich prywatność, ale chęć ucieczki od własnego życia była silniejsza od zasad moralnych.
Potem, przez pół godziny siedziałam nad rzeką. Powolny i leniwy ruch wód Missisipi zawsze pozwalał mi się skupić. To tak jakby jej nurt odbierał mi część trosk. Lubiłam marzyć, że pewnego dnia odpłynę stąd kołysana przez łagodny ruch fal. Już teraz wypływałam w podróże zwiedzając jeszcze nieznane miasta wzdłuż Missisipi.
Jednak kiedyś, jak zawsze zresztą, musiałam się poddać i wrócić do domu. Tym razem jednak czekała mnie niemiła niespodzianka.
Już w progu dostrzegłam stertę walizek podróżnych. Samo to było niepokojące, ale gorsze było, że walizki należały do mamy. A jeśli ona wyjeżdża i wcześniej nic o tym nie mówi, to znaczy, że zostaję tutaj. Z nim.
-Mamo?-zawołałam rzucając torbę przy schodach.-Mamo, gdzie jesteś?!
-Tutaj!- z góry dobiegł mnie kobiecy głos.
Pognałam po schodach przeskakując po dwa stopnie na raz. Gdy znalazłam się na piętrze skierowałam się do sypialni rodziców. Zastała tam czarnowłosą, wysoką kobietę.
-Wreszcie jesteś- powiedziała z ulgą.- Już myślałam, że się rozminiemy.
-Wyjeżdżasz?
-Tak. Na konferencję.
-Nie mówiłaś o tym wcześniej- wytknęłam.
-Dopiero dziś się o tym dowiedziałam- odrzekła przyciągając mnie do siebie i mocną przytulając.- Córka przełożonej miała wypadek i muszę ją zastąpić.
-A ja?
-Zostajesz z tatą- oznajmiła jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.- Nie będzie mnie tylko miesiąc.
-Tylko?- powróżyłam z przerażeniem.- Aż miesiąc.- I o miesiąc za długo- dopowiedziałam w myślach.
-Och, skarbie- westchnęła mama.- Daj spokój. Jesteś już prawie dorosła. Dasz sobie radę.
Chciałam odpowiedzieć jakąś ciętą uwagą, ale w drzwiach pojawił się On.
-Co tam porabiają moje słodkie kruszyny?- spytał wesoło.
Spojrzałam na niego z odrazą. Ojciec jak na swoje czterdzieści lat był w całkiem niezłej formie. Wysoki, szczupły, zawsze zadbany. Ciemne włosy już z lekka przyprószone siwizną zaczesał gładko do tyłu, a zielone oczy patrzyły na świat spod spuszczonych powiek. Pociągła twarz o wysokim czole jak zwykle na użytek innych wyrażała jedynie radość.
-Rozmawiamy- powiedziała mama.- Sam nieco przejmuje się moim wyjazdem.
-Bez potrzeby. Zajmę się nią- od powiedziała patrząc na mnie czujnie; z ostrzeżeniem.
Przełknęłam głośno ślinę i wyswobodziłam się z objęć matki.
-Muszę coś załatwić. Postaram się wrócić jeszcze przed twoim wyjściem.- Skończyłam mówić i uciekłam z pokoju. Przechodząc przez drzwi starałam się nie dotykać stojącego tam mężczyzny.
Potem wybiegłam z domu łapiąc po drodze swoją torbę.
Nie miałam celu. Po prostu chciałam uciec.
Byłam w parku, nad rzeką, w bibliotece- żadne z tych znanych mi miejsc do tej pory uważanych za azyl od kłopotów i problemów, nie przyniosły oczekiwanej ulgi. Więc znów bezmyślnie wędrowałam ulicami Nowego Orleanu.
W mojej głowie kołatały się najróżniejsze myśli i tworzyły ponure scenariusze następnego miesiąca. By przed tym uciec zagłębiałam się w umysły innych, ale nawet to teraz nie przynosiło ulgi.
Miałam już dosyć ojca- tych niby przypadkowych dotknięć, przeciągłych spojrzeń, wieloznacznych uwag. A przede wszystkim miałam dosyć dni, kiedy matka musiała wyjechać. Wtedy było najgorzej.
"Nie dam rady przetrwać tych cholernych trzydziestu dni!"- wrzasnęłam w myślach. Kilka osób rozejrzało się wokół. "Świetnie, teraz jeszcze dzielę się tym z innymi"-pomyślałam kpiąco.
Zawędrowałam do gorszej, podniszczonej części miasta. Tutaj panował innego rodzaju gwar, niż ten do którego już dawno przywykłam Jednak tej różnicy nie da się ubrać w słowa. To trzeba zobaczyć samemu.
Rozglądałam się z zainteresowaniem po ozdobnych straganach. Na każdym stoisku wystawiono co innego- od biżuterii, przez tanie i nieco tandetne drobiazgi po różnego rodzaju ozdoby. Moją uwagę przyciągnął jednak niepozorny, posiwiały i brodaty mężczyzna o twarzy ogorzałej od słońca i pooranej licznymi zmarszczkami .
Podeszłam do niego z wahaniem.
-Dzień..dzień dobry-powiedziałam niepewnie.
-Dzień dobry- mężczyzna przywitał mnie z serdecznym uśmiechem.- W czym mogę pomóc młodej pani?
-Chciałabym...
-Tak?
-Kupić nóż.
Starzec roześmiał się, co zbiło mnie z tropu. Zajrzałam do jego umysłu, ale nie wiele się stamtąd dowiedziałam. Chyba był szalony.
-Jeśli chcesz kupić nóż...-powiedział z trudem, bo zaczął pokasływać.- ...pójdź lepiej do tamtej kobiety- wskazał stoisko zasłane sprzętami kuchennymi, znajdujące się kilka metrów od nas.- Ja sprzedaję broń białą. Lub palną jeśli ktoś naprawdę potrzebuje- powiedział konspiracyjnym szeptem nachylając się w moją stronę.
Nie miałam pojęcia jak na to zareagować, więc po dłuższej chwili wydusiłam z siebie:
-Chciałabym kupić nó..broń.
-Już lepiej- stwierdził z szerokim uśmiechem.- Proszę, to wszystko co mam- powiedział rozkładając ręce nad blatem stołu. Na nim leżała niewielka kolekcja starca.
-Mógłby mi pan coś doradzić?-spytałam.
-Oczywiście. Na jaką okazję się pani zaopatruje?
-Hm..To tak dla...
-Zabezpieczenia?- podpowiedział.
-Tak, właśnie. Dla zabezpieczenia.
-W końcu Nowy Orlean nie należy do najbezpieczniejszych miast, prawda?
-Prawda-przytaknęłam ochoczo, szczęśliwa, że starzec mylnie wszystko interpretuje.
-No i w końcu na taką młoda dziewczynę jak ty z pewnością czeka wiele niebezpieczeństw.
-Zawsze lepiej się zabezpieczyć- przyznałam.
-I nie powiesz mi jakie niebezpieczeństwa czają się dla ciebie?
-Tak-odparłam bez chwili zastanowienia.- To znaczy nie!-powiedziałam, gdy dotarło do mnie, co ten pokręcony staruszek powiedział. Chyba podniosłam nieco głos, bo kilka osób spojrzało w tą stronę.- Nie powiem panu jakie niebezpieczeństwa na mnie czekają bo ich nie znam-powiedziałam najbardziej stanowczym i dumnym głosem na jaki było mnie stać.
Mężczyzna zrobił rozczarowaną minę.
-Rozumiem, rozumiem...-wymruczał.- A wracając do broni... Polecam to.- Podał mi coś w czarnym pokrowcu. Przyjęłam broń , ale trzymałam ją z dala od siebie w wyciągniętej ręce.
Starzec westchnął zdegustowany.
-To bagnet AK 07- powiedział rzeczowo.- Możesz go wyjąć z pokrowca. Nie ugryzie, jeśli będziesz ostrożna.No, dalej-poganił mnie.-Nigdy nie miałaś broni w ręku?
Spełniłam polecenie starca.
-Nie-wyznałam przyglądając się ciemnej rękojeści, która znakomicie wpasowała mi się w dłoń i krótkiemu, żelaznemu ostrzu.-Piękny.
-Pasuje do ciebie- starzec stwierdził po chwili namysłu.
Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-Ile płacę?
-To prezent.
-Słucham?- spytałam zdziwiona.
-Jest twój. Za darmo.
-Och.. Dziękuję.
Starzec kiwnął głową.
-Mam nadzieję, że ci pomoże to przetrwać- powiedział cicho, zmieniając ton na poważny.
-Słucham? Przetrwać "co"?
-To dlaczego chcesz go mieć- odpowiedział enigmatycznie.-Idź już. I tak nie zdążysz się z nią pożegnać, ale idź. Będzie ci to łatwiej znieść.
Stałam oniemiała. Nie wiedziałam co powiedzieć; jak go zrozumieć.
Tymczasem siwowłosy mężczyzna zajął się następnym klientem- podstarzałym, łysiejącym człowieku w brudnych ciuchach. Zachowywał się tak jakby nasza rozmowa nigdy się nie odbyła..
Nadal otumaniona i skołowana ruszyłam w drogę powrotną. Nogi same mnie tam niosły, bez zgody umysłu. Zupełnie jakby słowa tamtego starca miały nadludzką moc. Może i tak było, jednak już nie chciałam tam wracać i tego sprawdzać. Teraz musiałam jedynie sprostać swoim problemom.
Poczułam się tak, jakby wstąpiły we mnie nowe siły; nowa odwaga. Nadal nie wiedziałam co zrobić ale byłam pewna, że ojciec już nigdy więcej mnie nie tknie.
Do domu wróciłam późno. Tak jak mówił straganiarz mamy już nie było. Nie miałam wątpliwości, że to ją miał na myśli. Miałam olbrzymia nadzieję, że jego dalsze słowa również się sprawdzą.
Przemknęłam cicho do pokoju. Zamknęłam drzwi i usiadłszy na parapecie zaczęłam gorączkowo zastanawiać się nad tym, co mam zrobić. Bezmyślnie wpatrzona w nocne niebo nie zauważyłam kiedy minęła godzina od mojego powrotu. Dopiero ciche, niemalże melodyjne pukanie wyrwało mnie z rozważań.
Miałam dwa wyjścia- zignorować ojca i udać, że śpię, co nigdy nie uwolniłoby mnie od problemów. Mogłam też otworzyć mu.... i jeśli dobrze rozegram plan (nie gotowy zresztą) wieść później spokojne życie. Bez ojca. Zdecydowanie druga wersja wzięła górę.
Wyjęłam bagnet z pokrowca, wsunęłam go pod poduszkę i podeszłam do drzwi. Zanim rozległo się kolejne tak znane mi pukanie, otworzyłam je.
Miałam olbrzymie poczucie wstydu i niepewności. Jednak już było za późno by się wycofać- ojciec właśnie wchodził do pokoju.
-Myślałem, że śpisz- wyszeptał opierając się o framugę. Miał na sobie szary, z pewnością drogi szlafrok.
Przełknęłam ślinę.
-Myślałam- zdołałam wydukać. Bałam się, że zaraz się rozpłaczę, że nie dam rady.
-Boisz się?- spytał cicho.
Nie opowiedziałam. Nie miałam zamiaru ani się przyznawać , ani skłamać. Żadna odpowiedź nie byłaby dobra.
Ojciec podszedł do mnie. Z każdym jego krokiem w moją stronę ja cofałam się w tył. Aż zostałam zapędzona, jak to uroczo nazywają- w kozi róg.
Gdy uderzyłam łydkami w brzeg łóżka zalała mnie fala paniki. Nie chciałam się godzić na to, co on chce ze mną robić. Nic nie mówiłam przez ponad cztery lata. Wreszcie mam odwagę powiedzieć "STOP". Nie zmarnuję tej szansy.
-Sam.. Nie bój się- wyszeptał tuż przy mnie muskając czubkami palców moją twarz. Miałam ochotę ją odepchnąć.- Wszystko będzie tak jak zawsze. Nawet nic nie poczujesz.- Zaczął wodzić dłonią wzdłuż mojej szyi. Po plecach przebiegły mnie lodowate ciarki.- Tak jak zawsze...- mruknął i przesunął rękoma wzdłuż mnie, aż do bioder. Delikatnie złapał za brzeg bluzy i zaczął powoli podciągać ją w górę.
-Nie- powiedziałam cicho, niemal niedosłyszalnie.
-Słucham kotku?- spytał. Bluza była podciągnięta już niemal do ramion.
-Nie- powtórzyłam z mocą.- To koniec.
-O czym ty mówisz, Samanto?
-Zostaw mnie!-wrzasnęłam odpychając go z taką siłą , że uderzył w kant biurka Był ode mnie silniejszy, to prawda, ale ja byłam zdeterminowana, przerażona i zasilana przez potężną dawkę adrenaliny. To każdego może zwalić z nóg. -To koniec. Już więcej mnie nie tkniesz.
Patrząc w twarz ojca wymacałam prawą ręką bagnet. Gdy chwyciłam go w dłoń i wyciągnęłam przed siebie poczułam się o wiele pewniej.
-Słonko, co ty wyprawiasz?- spytał słodko, ale z nutką dezaprobaty i irytacji.
-To co powinnam była zrobić już dawno temu- wycedziłam.
-Daj spokój. Nie wiem o co ci chodzi. Odłóż to i wszystko będzie jak za...
-NIE!-wydarłam się.- Nie odłożę go! I nic już nie będzie jak zawsze! Rozumiesz!? Już nigdy więcej mnie nie tkniesz. Nigdy!
Na twarzy ojca pojawił się gniew. Rzadko miałam okazję widzieć jego twarz zdenerwowaną. W sumie nigdy nie wściekł się aż tak bardzo. Czułam z tego powodu satysfakcję i dumę. Co dziwne, mimo że przez całe życie starałam się wszystkich chronić i nie ranić, czułam olbrzymią radość z tego, że sprawiłam mu ból. Jemu.
-Odłóż to- warknął podchodząc do mnie. Musiał się zatrzymać w odległości metra, bo nadal trzymałam bagnet w wyciągniętej ręce. - Powtórzę tylko raz: Odłóż. To.
Jedyną reakcja na jego słowa był kpiący uśmiech, który rozjuszył go jeszcze bardziej. Wyczuwałam to, mimo, że starałam się zamknąć umysł. To jedyne miejsce którego nie splamił swoja obecnością.
Ojciec błyskawicznym ruchem złapał mnie za nadgarstek. Wykręcił mi dłoń, jednocześnie odginając kciuk.
Broń wypadła mi z ręki i z głuchym brzdękiem uderzyła o drewnianą podłogę. Poczułam się tak, jakby odebrano mi część mnie. Jakby tarcza jaką do tej pory się osłaniałam znikła, a ja zostałam obnażona. Przed nim.
"NIE! NIE! NIE!"- wrzeszczałam rozpaczliwie w myślach.-"To miał być koniec! Miał mnie już nie tknąć!"
Popchnął mnie na łóżko. Niefortunnie uderzyłam głową w drewniana ramę. Zabolało i przez moment pojaśniało mi przed oczami. To chwilowe zamroczenie sprawiło, że ominęłam moment gdy ojciec, już bez szlafroka przygniata mnie swoim ciałem.
-Zostaw mnie!- krzyczałam próbując mu się wyrwać.
-Chciałem po dobroci- mruczał. Mięśnie twarzy drgały my jakby ta, miała zaraz się rozlecieć. Nie miałabym nic przeciwko. Ta myśl tak mnie rozbawiła, że z trudem powstrzymałam śmiech. Dodała mi też odwagi do działania. Zaczęłam macać po podłodze w poszukiwaniu bagnetu.- Musiałaś mi się sprzeciwić, he? Udać bohaterkę? Myślisz, że to coś da? Nie?! Zrobię to bez twojego pozwolenia jeśli trzeba!- Poczułam jak rozpina mi spodnie Zaczęłam panikować.
-Nie! Zostaw!- zawołałam.
Uderzył mnie w twarz.
-Zamknij się- warknął i brutalnie wymusił na mnie pocałunek.
Teraz to i ja się wściekłam. Gniew przemieszał się z przerażeniem.
Gorączkowo szukałam broni, gdy ojciec zaczął mnie macać. Było to okropne, ale przynajmniej odbierało mu możliwość pójścia na całość.
Gdy znów zaczął mnie całować wreszcie udało mi się zlokalizować podarunek od starca."Mam nadzieję, że pomoże ci to przetrwać"- przypomniały mi się jego słowa.
"Nie przetrwać. Przerwać."- pomyślałam z siłą chwytając pewnie bagnet AK 07. Nie myśląc długo zamachnęłam się nim i uderzyłam na chybił trafił.
"Pasuje do ciebie"- kolejny urywek naszej rozmowy zagłuszył krzyk bólu.
Kolejny zamach.
"To prezent...Jest twój."
Metaliczna woń krwi. Poczułam napływ mdłości, ale zignorowałam je i zadałam kolejny cios.
Ojciec z jękiem bólu stoczył si na podłogę uwalniając mnie. Błyskawicznie zerwałam się na równe nogi.
Chwyciłam torbę, odnalazłam pokrowiec i szybko ruszyłam do drzwi, nie patrząc na mężczyznę pojękującego cicho.
Dopiero gdy wymówił moje imię spojrzałam w jego stronę.
Ojciec leżał nagi, cały zakrwawiony na drewnianej podłodze zwijając się z bólu.
-Samanto..- wycharczał.- Prze..praszam...
Ten widok ścisnął mnie za serce i związał żołądek w supeł Teraz naprawdę zrobiło mi się nie dobrze i poczułam...litość?
Litość i współczucie po tym co mi zrobił? To absurd. Czyste szaleństwo. Ale jednak...
Wychował mnie. Opiekował się mną. Troszczył. Mama go kochała.. Nie mogłam pozwolić mu umrzeć tak po prostu go tu zostawiając.
Ale też nie chciałam mu pomagać.
Zdecydowałam się na ultimatum- wygrzebałam z torby telefon i drżącymi dłońmi wystukałam numer pogotowia. Podałam im informacje o tym, gdzie, co i kto, ale pominęłam jak i dlaczego. potem szybko się rozłączyłam i wybiegłam z pokoju.
Byłam już przy drzwiach wyjściowych, gdy coś mnie tknęło. Zawróciłam do salonu. Wytrzasnęłam z torby kartkę i długopis. Napisałam krótki list do mamy.
Mamo, bardzo Cię przepraszam. Powinnam była Ci to powiedzieć już wtedy, kiedy to się zaczęło, ale się bałam. I tak potwornie się wstydziłam. On mnie wykorzystywał seksualnie.
Po krótkim namyśle skreśliłam ostatnie zdanie i zaczęłam od nowa, zdecydowana by przekazać jej to wszystko bez owijania.
On mnie gwałcił. Przez cztery lata; odkąd skończyłam dwanaście lat mnie dotykał.
Znów skreśliłam ostatnie słowa.
Teraz jest już za późno, by coś z tym zrobić. Nie miej o to do siebie żalu. To nie Twoja wina. Tylko jego.
Już nigdy więcej się nie zobaczymy, więc wiedz, że Cię kocham.
Samanta
Skończony list wyglądał tak:
Mamo, bardzo Cię przepraszam. Powinnam była Ci to powiedzieć już wtedy, kiedy to się zaczęło, ale się bałam. I tak potwornie się wstydziłam. On mnie gwałcił. Przez cztery lata.Teraz jest już za późno, by coś z tym zrobić. Nie miej o to do siebie żalu. To nie Twoja wina. Tylko jego.
Już nigdy więcej się nie zobaczymy, więc wiedz, że Cię kocham.
Samanta
P.S.
Wybacz, że zabrałam oszczędności- Twoje i jego, ale nie miałam innego wyjścia.
Odłożyłam notkę na półkę z książkami, wiedząc, że często tam zagląda.
Potem podeszłam do masywnej, rzeźbionej szafy. Uklękłam przed nią i odliczyłam trzy listwy od lewej. Zobaczyłam lekko obluzowany panel. Odciągnęłam go i wyjęłam całą zawartość tej małej rodzinnej skrytki. Musiało być tam kilka tysięcy, ale nie zawracałam sobie głowy liczeniem, wiedząc, że pogotowie może przyjechać tu lada moment.
Gdy torba była już załadowana zdecydowanie ruszyłam do wyjścia. Nie oglądając się już na nic wybiegłam z domu. Ruszyłam do portu
Gdy byłam na miejscu kupiłam bilet na najbliższy statek. Do odpływu została godzina, wiec usiadłam na ławce.
Po dwudziestu minutach ukradkowych i przerażonych spojrzeń ludzkich, wreszcie odważyłam się otworzyć umysł i wybadać sprawę. Oczami przypadkowej kobiety zobaczyłam siebie wciśniętą w krzesło. Byłam cała zakrwawiona czerwone plamy miałam na twarzy, dłoniach i ubraniu. Pośpiesznie wycofałam się z jej podświadomości i chyłkiem umknęłam do toalet. Tam się umyłam i zaczesałam. Niestety z ubraniami nie mogłam zrobić nic, więc widząc , że do odpływu zostało jeszcze pół godziny wybrałam się na małe zakupy.
Po obławie kilku tańszych sklepów wróciłam do portu z dwiema dodatkowymi torbami i w nowych, czystych ubraniach.
Po kilku minutach czekania wreszcie mogłam wsiąść na statek o wdzięcznej nazwie "Patricia". Znalazłam mniej tłoczne miejsce. W towarzystwie dwóch starszych, puszystych kobiet, małego, wybrudzonego czekoladą chłopca i łysego mężczyzny w średnim wieku wypłynęłam z miasta tak jak zawsze marzyłam i wreszcie odetchnęłam z ulgą.
Wiedziałam, że to był koniec mojego wcześniejszego życia. Ale nie żałowałam. TAMTO życie zostawiłam za sobą wraz z Nowym Orleanem. Teraz czekało na mnie coś nowego. Co? Nie miałam pojęcia. Jednak przyjmę wszystko z radością cokolwiek by to nie było.
Teraz cieszyłam się spokojnym ruchem łodzi, łagodnymi falami i cichym szumem wody uderzającej om kadłub "Patricii".
Ja przeczytałam .-.
OdpowiedzUsuń~Mei (Misaki)
To świetnie C: Mam nadzieję, że się spodobało.
UsuńWspaniałe *-* Kolejny sukces milordzie ;)
OdpowiedzUsuńKto by przypuszczał? ;p
Usuń