czwartek, 9 maja 2013

Od Robin- C.D.


Od paru godzin siedzieliśmy w samochodzie. Wszyscy byli już zmęczeni bezczynną jazdą, mimo to panowała w miarę luźna atmosfera.
Nie wiem, gdzie jechaliśmy. Samochód był podzielony na dwie części. Między dwoma siedzeniami z przodu, a pustą przestrzenią z tyłu stała ścianka. Bez okna. Z tyłu też ich nie było. Tylko goła żarówka na górze.
Zastanawiało mnie, skąd w samochodzie wziął się prąd, gdy poczułam na sobie spojrzenie. Scorpion znów na mnie patrzył.
Zaczęło się od tego, że po przebudzeniu zdałam sobie sprawę, iż leżę na szpitalnym łóżku skrępowana pasami w samochodzie bez szyb, z gościem, którego szczerze nienawidziłam i pewnie z wzajemnością. 
Kiedy zobaczył, że mam już oczy otwarte, był tak miły przedstawić się jako Scorpion. Na moją prośbę wstał i mnie uwolnił. Wytłumaczył, że gdy narkoza przestała działać rzucałam się i wierzgałam, więc dla mojego bezpieczeństwo postanowili mnie unieruchomić i ponownie uśpić.
Ekstra. Cały czas byłam na łasce tych ludzi Z Poza. 
Teraz siedziałam pod turecku pod ścianą naprzeciwko zielonookiego Scorpiona ze wzrokiem wbitym w podłogę. Zostawiłam kwestię prądu w spokoju. Tu dzieją się różne rzeczy. Nie warto próbować ich zrozumieć.
Podłożyłam ręce pod głowę. Ciekawe, gdzie podział się mój wybawca? Czy gdyby nie pojawił się w porę, Scorpion mógłby mnie poważnie uszkodzić?
Zerknęłam na niego kątem oka. Bawił się iPhone’em, co za diametralna zmiana. Wyglądał jak znudzony nastolatek. Rzygałam tą jego zmiennością.
Położyłam na nogach Dell’a i włączyłam. Wszystko działało jak należy. Moje wczorajsze poczynania się nie zapisały. Mniejsza. Przynajmniej laptop żyje.
Wybrałam złącze o najsilniejszym zasięgu, włączyłam odpowiedni program do łamania hasła i po chwili miałam Internet. 
Nie poprawiło to zbytnio mojej sytuacji. Jaką miałam z tego korzyść? Chciałabym się dowiedzieć trochę o celu naszej podróży bez konieczności rozmawiania ze Scorpionem. Zero przyjemności.
Spojrzałam ponad monitorem na jego telefon. Później na komputer. I znowu na telefon. Może mogłabym. . .
Podniósł na mnie wzrok.
Nie, nie mogłabym. On by wiedział. Ale jak? Czytał w moich myślach? Może. A może wszystko było wypisane na mojej twarzy? Wątpliwe. Twarz zawsze pozostawała taka sama. Nie mógł nic wyczytać. 
- Przestań – starałam się mówić spokojnym, rozkazującym tonem. Pewnie brzmiało to jak prośba bitego dzieciaka. – Nie gap się na mnie, rozumiesz? Nie jestem obrazem, który można podziwiać z każdej strony!
Popatrzył na mnie beznamiętnym wzrokiem i lekko zadziornym uśmiechem na twarzy. Miałam ochotę go kopnąć. Może nawet dosięgnę. . .
- Nie gram. Właśnie uzyskałem dostęp do twoich danych – odpowiedział i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Psycho face. 
W pierwszej sekundzie miałam pustkę w głowie. Co? . . . 
Wytrzeszczyłam oczy. Jego uśmiech jeszcze się powiększył, - jeśli to w ogóle było możliwe - kiedy zobaczył, że zrozumiałam.
Szybkim ruchem spojrzałam na laptopa. Był włączony, ale wszystkie opcje zablokowane. Co on sobie wyobraża? 
Po chwili wystąpił jakiś komunikat. Nie, to nie było komunikat. Okienko, na środku zanosząca się śmiechem trupia czaszka i podpis „Myślałaś, że będzie tak łatwo?”. 
Powoli podniosłam na niego wzrok. Byłam pewna, że mógłby zabić na miejscu. Tak, ale nie jego. Przegiął w tym momencie.
Miałam ochotę rzucić w nim czymś. Pod ręką był tylko laptop. Spokojnie odstawiłam go na podłogę obok.
Później już się nie powstrzymywałam. Wstałam, zrobiłam jeden krok w jego stronę i kopnęłam w piszczel. 
Nawet nie mrugnął. Wpatrywał się we mnie z tym samym zadowolonym z siebie uśmiechem. Chyba wydawał się usatysfakcjonowany. Po moim trupie.
Podniosłam nogę i Scorpion przeżył bliższe spotkanie twarz-stopa. Wgniotłam go w podłogę.
Zaprotestował, gwałtownie łapiąc moją łydkę i unosząc nad twarzą. 
- Spokojnie, ta piękna twarzyczka to wszystko, co mam – powiedział zadziornie, uśmiechając się do mnie uroczo.
(╬ಠ益ಠ)
Moja noga opadła. Nadepnęłam na niego kilka razy, zanim znowu mnie powstrzymał. Miałam ochotę zrobić to jeszcze parę razy, ale był silniejszy.
Podniósł się szybkim ruchem, który moje oczy ledwo zarejestrowały i stanął przede mną. Był wyższy o pięć centymetrów. 
To nie gra roli. Chciałam go uderzyć. Swojego czasu wzięłam parę lekcji boksu. 
Moja ręka wystrzeliła do przodu niczym pocisk przeciwpancerny. Cholerny skurczybyk zdążył odskoczyć. Nie mając już sił na gierki po prostu kucnęłam i postanowiłam go podciąć. Przeskoczył na moją nogą z dzikim uśmiechem.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Psychol.
Zanim zdążyłam wprowadzić w życie kolejny cios, złapał mnie za ręce i obkręcił tak, że sama się zaplątałam i stałam teraz unieruchomiona tyłem do niego.
Miałam lekko zadyszkę.
- Spokojnie, mały ptaszku.
Zobaczyłam kątek oka jego rękę i zacisnęłam na niej zęby. Być może była to brudna walka, ale skuteczna.
- Gryziesz, ptaszyno? – zaśmiał się. Po raz pierwszy widziałam, że jego uśmiech był szczery. Naprawdę się cieszył.
Co mogłam zrobić? Też się uśmiechnęłam. Ale nie miałam zamiaru dać mu wygrać. Właściwie nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Próbując się uwolnić powyrywałabym sobie ręce. 
Dobra. Czy to facet z ołowiu, silny jak tytan czy nieczuły jak głaz, z mocą lub bez, jaja miał zawsze w tym samym miejscu.
Ugięłam nogę w kolanie i kopnęłam z czystym wyrazem zadowolenia na twarzy.
Tak jak podejrzewałam puścił mnie. Wyglądał na zdziwionego, chyba nie spodziewał się po mnie takiego nieczystego zagrania.
Jego oczy zdawały się pytać „dlaczego?” moje zaś mówiły „w walce nie ma żadnych zasad. Jeśli myślisz, że są, szybko zginiesz”.
Zastanawiałam się, czy podejść i okazać współczucie, czy z wyższością zając się odwirusowywaniem laptopa. Nigdy o nikogo nie dbałam, więc łatwiej było mi przystać na drugą opcję.
Schyliłam się po iPhone’a, którego musiał upuścić w całym tym zamieszaniu. Ekranik był lekko porysowany. Podłączyłam kabelek USB do komputera, przegrałam program, odłączyłam i powoli wyprowadzałam „macki” wirusa z mojego dysku. Podczas, gdy Dell się oczyszczał i wypychał wroga skorzystałam z komórki wchodząc w osobiste dane Scorpiona.
Ash Farawell. . . Doprawdy? Weteran, zabójca. . . Dalej. . . Projekt „Paranormalni”. . . Tarcza. . . Członkowie. . . Przeznaczenie. . . Agencja. . . Tajne. . . Zastrzeżone. . .
Przeleciałam wzrokiem i wyłapałam ważniejsze informacje. Wyłączyłam telefon i włożyłam do tylnej kieszeni spodni. Później może sobie po niego przyjść. Zawsze jakiś element przetargowy.
Tymczasem Ash ciągle leżał pod ścianą samochodu. Już doszedł do siebie i teraz patrzył na mnie. Już nie tym nieobecnym wzrokiem. Patrzył ciekawie, jakbym była jakimś egzotycznym zwierzątkiem. W jego tęczówkach skakały radosne iskierki. Naprawdę wyglądał uroczo.
- Jak zwykle czarująca – wyszczerzył się do mnie.
Faceci. . . Pokręciłam głową.
Stanęłam nad nim i podałam mu rękę. Chwycił ją bez zastanowienia i podciągnął się. 
Chciałam się odwrócić, bo usłyszałam otwieranie drzwi. Przytrzymał mnie. Zdziwiona spojrzałam na niego. Nie puszczał mojej ręki. Spojrzał mi w oczy z uśmiechem.
- Jestem Ash. Możesz mówić mi po imieniu. Witaj w naszych progach, Robin. – obdarzył mnie jeszcze jednym ciepłym uśmiechem i puścił dłoń. Chyba bił dzisiaj rekordy w szczerzeniu się. Przewróciłam oczami. Jasne, walnij jeszcze parę jakiś absurdów i zorganizuj mi komitet powitalny.
Drzwi skrzypnęły, a do środka wpadły jasne promienie. Słońce mnie poraziło i musiałam zmrużyć oczy. Przyłożyłam rękę do czoła i spojrzałam; roztaczał się piękny widok. Był powalający. 
Wysoki jasny murek otaczał cały teren. Budynki były bardzo wysokie, w całości przeszklone. Widziałam poruszających się w środku ludzi, jeżdżące windy. . . A przed biurowcem kwitły drzewa, kwiaty, płynął wartki strumyczek, w centrum stała fontanna. Serce zabiło mi mocniej. Pokocham to miejsce. Nie, już to zrobiłam.
Ash lekko popchnął mnie w plecy.
- Nie bój się, idź – spojrzałam na niego przez ramię, lekko uniósł brwi i zachęcił spojrzeniem.
Ruszyłam się i wyszłam z samochodu. Ktoś podał mi rękę, ale ją zignorowałam. Doszłam do wniosku, że to niegrzeczne, więc odwróciłam się i skinęłam miłemu chłopakowi głową. Wyglądał na szczęśliwego, że mu podziękowałam. Rany boskie.
Ash prychnął z pogardą.
Szedł cały czas za mną, po lewej stronie. Już nie pałałam do niego gniewem. Polubiłam tego psychola. Nie wiem dlaczego, miałam wrażenie, że nie pozwoli, żeby ktokolwiek mnie tutaj skrzywdził.
Pełna nadziei ruszyłam w stronę wejścia z liczną obstawą wokół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz