środa, 8 maja 2013

Od Robin


Siedziałam na dachu. Raczej nic nadzwyczajnego; ot sobie płaski dach wieżowca. Pełno wszędzie takich. Na szczęście zawsze jest tutaj cisza i spokój. Ludzie nie zapuszczają się w takie miejsca.
Jakiś czas temu postanowiłam wtargać kanapę. Teraz dobrze mi służyła. Rozsiadłam się wygodnie z laptopem marki Dell na kolanach i oprałam nogi o poręcz. Wokół miasto tętniło życiem – barwne billboardy, ogólny hałas i zgiełk. Po zmroku brzmiało i wyglądało to jeszcze urokliwiej.
Właśnie próbowałam dostać się do jednej z baz. Były to miejsca dostępu utworzone przez specjalny program mojego autorstwa – blokady generowały się same, losując kilka z możliwych. Różne poziomy trudności. Później sprawdzałam się, próbując przełamać zabezpieczenia. Nigdy nie włamywałam się do prawdziwych baz – bankowych, policyjnych czy też innych. Gdybym coś pominęła i została przyłapana raczej ciężko byłoby wymyślić mi stosowne wytłumaczenie.
Właśnie łamałam kod. . . Po ekranie skakały cyfry. Wprowadziłam dane i program właśnie obliczał coś w szaleńczym tempie. 
Czekając na wyniki spojrzałam ponad laptopem. Dobiegły mnie dziwne dźwięki. Zaniepokojona zerknęłam na postępy. Dell mrugnął do mnie i zgasł, cichnąc. Spojrzałam na ikonki; dysk twardy się zawiesił, ale komputer nadal był włączony; przeszedł jedynie w stan hibernacji.
Ciekawe. . .
Nacisnęłam przycisk, chcąc go reanimować. Reset też nie pomógł. Dlaczego, do cholery, nie mogę go włączyć?!
Zirytowana mocno trzasnęłam klapką i rzuciłam Dell’a obok siebie na kanapę.
Sprawdziłam jeszcze ruter. Był wyłączony. Jakim cudem? Czy tu działa jakaś magia?!
Westchnęłam zrezygnowana i osunęłam się niżej. Odchyliłam głowę do tyłu i coś poczułam. 
Coś Z Poza. Takim mianem określałam rzeczy, które nie powinny mieć miejsca w realnym świecie. Właściwie nie powinny istnieć. A jednak byłam żywym dowodem na to, że można łamać prawa fizyki. Nie tylko.
Już od dawna zresztą. Raczej nie przeszkadzało to w kontaktach międzyludzkich. I tak nigdy nie utrzymywałam ich zbyt wiele.
Wstałam, bo poczułam coś dziwnego. Taki odruch. To, co nieznane oznacza niebezpieczeństwo. A niebezpieczeństwo (przynajmniej w moim przypadku) oznacza ucieczkę lub walkę. Zapewniam, że o wiele większe szanse na powodzenie daje gotowość do którejkolwiek z opcji niż grzanie się na tapczanie.
To wszystko było podejrzane. Zazwyczaj urządzenia elektroniczne zachowują się dziwnie, gdy działa na nie coś Z Poza. Ale tu nikogo ani niczego nie było.
Znowu. Mój umysł przełączył się w stan gotowości, a serce pompowało adrenalinę do krwi. 
Zamknęłam oczy i poszukałam ręką w kieszeni znajomego kształtu próbując się uspokoić. Zimne ostrze noża dodawało otuchy. Gwarantowało bezpieczeństwo.
Wzięłam głęboki oddech i uniosłam powieki.
Ktoś stał przede mną. Wytrzeszczyłam na niego oczy i zdezorientowana zrobiłam krok w tył. Nieświadomie wyciągnęłam rękę z kieszeni, tym razem ściskając w niej nóż.
A noszenie przy sobie broni jak bym wytłumaczyła? Robiło się coraz lepiej. Swoją drogą w szkołach powinni uczyć kreatywnego kłamstwa zamiast chociażby geografii. Nieważne. Miałam poważniejsze problemy niż oceny; dziwnego faceta przed sobą.
Ciemne krótkie włosy, czarne ubranie. Kolczyki w każdym uchu. Lekko uniesione brwi, wysoko i ostro zarysowane kości policzkowe. . . i ten przeszywający wzrok wbity we mnie.
Znienawidziłam go od razu. Zamachnęłam się i po chwili na jego policzku wykwitł odcisk mojej dłoni.
Patrzyłam z niedowierzaniem. Chyba zaczęłabym się śmiać, gdyby cała ta sytuacja była choć odrobinę śmieszna.
- Przepraszam – powtórzyłam kilka razy wciąż wpatrując się w moją rękę i jego twarz, jakbym widziała ją pierwszy raz.
On zaś gapił się na mnie otwarcie (ale jego wzrok już mnie nie przerażał). Zupełnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Zresztą – znając mnie – to także było możliwe.
Wyciągnęłam łagodnie dłoń w jego stronę. Zauważyłam, że lekko się trzęsie. Dopiero teraz do mnie dotarło, że to on promieniował tą energią Z Poza. Zdałam sobie sprawę, że może być niebezpieczny, a ja właśnie miałam zamiar go dotknąć.
Złapał mnie za nadgarstek w połowie drogi do jego twarzy i wykręcił. Stałam teraz tyłem do intruza z ręką wykręconą na plecach tak, że dotykała łopatki. W tej chwili wołała o pomstę do nieba i groziła wyskoczeniem ze stawu.
- Stój spokojnie – odezwał się. Jego głos był zadziwiająco łagodny.
Warknęłam bezgłośnie i skrzywiłam się. Odruch mną pokierował. Wysunęłam rękę naciskając jego kciuk (to najsłabszy element uścisku) i stanęłam przodem. Lewą rękę trzymałam opuszczoną luźno, ściskałam rękojeść noża i trzymałam go prostopadle do przedramienia. Prawą uniosłam nieznacznie gotowa odeprzeć potencjalny atak. 
Przynajmniej nie byłam bezbronna. Trenowałam Krav Mage. 
Mrugnęłam i już go nie było. Zdziwiłam się jeszcze bardziej na chwilę tracąc czujność. Zaatakował od tyłu. 
Co za typ. Zacisnął ramię na mojej szyi i pociągnął do tyłu. Chyba nie chciał mnie udusić – nie ściskał zbyt mocno.
- Wysłuchasz w mnie w spokoju? – warknął mi do ucha.
W odpowiedzi zgięłam się i wbiłam łokieć w jego brzuch. Niezbyt miłe. Cóż.
Rozluźnił uchwyt, więc skorzystałam z okazji i odskoczyłam jak najdalej mogłam. Mogę się założyć, że mimo całego wewnętrznego chaosu moja twarz została neutralna.
Nagle znalazł się przy mnie. Przez jeden naprawdę długi ułamek sekundy patrzył uważnie w moje oczy. Odwzajemniłam to dziwne spojrzenie.
Złapał moje ubrania pod szyją i pociągnął do siebie w ostatniej chwili się odsuwając. Wylądowałam na zimnym betonie waląc plecami w barierki. Jeśli dożyję starości, kręgosłup nie da mi żyć. Jeśli coś – lub ewentualnie ktoś – mnie wcześniej nie załatwi.
Poczułam, że łapie mnie pod ramię i podciąga w górę. Teraz stałam tyłem do barierek i patrzyłam w twarz nieznajomego. Oparł ręce na zimnych belkach po obu stronach dając do wiadomości, że lepiej dla mnie, jeśli postoję spokojnie. Przysunął się bliżej, a ja odchyliłam do tyłu, jak najdalej od niego.
Westchnął. Wydawał się zmęczony. Nie, nie fizycznie.
- Albo postoisz grzecznie, albo. . . - cokolwiek chciał powiedzieć nie dokończył, bo ktoś złapał go za ramię i odsunął stanowczo do tyłu. 
- Hej, zwolnij. Uspokój się, na litość boską! Tak chcesz ją zachęcić? – kolejny męski głos. Świetnie. Jeszcze więcej ludzi Z Poza.
Osunęłam się w dół i oparłam głowę na kolanach.
- Zaatakowała mnie, jasne? – warknął pierwszy.
- Przestań – dosłyszałam stanowczość w tym przywódczym głosie. – Ja się tym zajmę, a ty wróć do samochodu i włącz silnik. Czekaj na mnie.
Jeszcze parę niechętnych pomruków i koleś odszedł.
Odetchnęłam.
Ktoś kucnął obok mnie. Przez chwilę panowało milczenie. Chyba przypatrywał się mojej twarzy. Wyglądałam aż tak źle? Nawet jeśli, nie było to moje największe zmartwienie. Miałam zamknięte oczy i czułam się źle. Robiłam, co mogłam, żeby nie zasnąć.
- Nie zasypiaj, dobrze? Poczekaj tutaj, zaraz wrócę.
- Jasne. Nigdzie się nie wybieram – głos był schrypnięty, niewyraźny i cichy, ale naprawdę mój. 
Prawie poczułam, jak się uśmiechnął.
Wrócił po paru minutach.
- Już jestem.
Skinęłam głową nadal nie otwierając oczu.
Prawdopodobnie dostałam jakieś środki przeciwbólowe oraz narkozę dożylnie. Czułam ukłucie igły. Postanowiłam niczym się nie przejmować i po prostu zasnąć na jakiś czas. Zanim całkowicie się wyłączyłam pomyślałam jeszcze, że musze zabrać Dell’a i Remii.

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz