poniedziałek, 6 maja 2013

Od Samanty- Cz.1.- "Spotkanie"

Szłam przez Central Park z Sahibem u boku. Wilczur od czasu do czasu szturchał moją dłoń wilgotnym nosem. Ponaglał mnie do biegu.
Mimo, ze kochałam ruch nie mogłam sobie teraz pozwolić na zwiększenie tempa. Nie teraz kiedy najprawdopodobniej byłam śledzona.
Nic na to nie wskazywało- nikogo nie widziałam ani nie wyczuwałam niczyjej obecności. Myśli wszystkich w promieniu kilkudziesięciu metrów (dalej nie sprawdzałam, gdyż głosy jakie słyszałam były nie do zniesienia, a w miarę upływu czasu coraz trudniej było mi "zamknąć" umysł). Miałam jednak niepokojące uczucie.
Wymacałam  bagnet w kieszeni bluzy. Dotyk chłodnego drewna uchwytu dodał mi otuchy i odwagi.
Odtrąciłam niecierpliwie Sahiba, który zaczął teraz rozpaczliwie skomleć.
-Sahib, przymknij się- warknęłam bardziej zaniepokojona niż wściekła.
Naciągnęłam głębiej na głowę kaptur szarej, podniszczonej bluzy. Cień jaki rzucał i wieczorny mrok, którego nie zdołały rozproszyć nawet latarnie wzdłuż ścieżki zasłaniały mi twarz. Przynajmniej taklą miałam nadzieje.
W myślach liczyłam kroki. To był mój sposób na uspokojenie. Zwykle działał, ale nie dziś gdy niemal czułam na karku oddech prześladowców.. No, może nieco przesadzam- jedynie wyczuwam... coś. Nie byłam w stanie tego określić, sprecyzować. Byłam jednak pewna swego- jestem śledzona.
A ten, kto za mną podąża niekoniecznie ma dobre intencje.
Już widziałam koniec alejki. Miałam zamiar uciec gdy znajdziemy się w tłumie.
Spięłam się gdy usłyszałam za sobą powolne, ciche kroki. Trzech..Nie, czterech osób. Powstrzymałam się od sprawdzenia źródła dźwięku. Miałam niemiłe wrażenie, że z każdą chwilą kroki są głośniejsze-  a co za tym idzie- tamta czwórka jest coraz bliżej.
Jeszcze kilka kroków..i już! Jestem na ulicy. Przeszłam kilka metrów, by zmylić prześladowców i ruszyłam do biegu.
Moje podniszczone adidasy głośno odbijały się od chodnika, ale odgłos ginął w wrzawie miasta.
Sahib, rozradowany jakby właśnie dostał stertę kości, bez trudu dotrzymywał mi kroku. Z wystawionym jęzorem gnał tuż przy mnie, co jakiś czas ocierając się o moje udo.
Co rusz skręcałam w inna uliczkę pokonując barierę późnych spacerowiczów. Byłam na nich wściekła bo dodatkowo mnie rozpraszali, przez co kilka razy trafiłam w ślepy zaułek. Mimo, że to nie ich wina- tylko moja. Oni po prostu... myślą.
Po kwadransie zmęczona zatrzymałam się zdyszana u wejścia do starego metra. Kilka razy przechodziłam tędy, ale nigdy tam nie zaglądałam. "Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz"- pomyślałam zrezygnowana.
Przeskoczyłam przez barierki i z rezygnacją zbiegłam po schodach. Nie oglądałam się do tyłu, ale wiedziałam, że oprócz mnie, Sahiba i kilku pijaków nużących się w swoich ulubionych trunkach nie ma tu nikogo.
Nie cierpiałam takich miejsc jak to. Było tu duszno, wilgotno. I zalatywało stąd padliną.
Rozejrzałam się niespokojnie. Wysoki strop podpierany przez smukłe kolumny wyglądał tak jakby miał runąć  Ściany pomalowane graffiti były w jeszcze gorszym stanie- farba złaziła z nich płatami, a kolorowe obrazy z trudem prześwitywały przez warstwy brudu. W dodatku wszędzie była pleśń i śmieci.
Usłyszałam szelest i odwróciłam się w stronę z którego dochodził. Zobaczyłam czarnego wilczura grzebiącego w stercie odpadków.
-Sahib! Zostaw- warknęłam.
Pies położył po sobie uszy i opadł ciężko na zad.
"Dobry piesek"- przesłałam mu. W odpowiedzi zamerdał ogonem wznosząc przy tym kłęby kurzu.
Poszłam za jego przykładem i kucnęłam pod kolumną odgarnąwszy uprzednio śmieci z podłogi. Sahib wstał i leniwie podszedł do mnie. Położył się na moich nogach i wlepił we mnie tęskne spojrzenie.
Pogłaskałam go po łbie przygładzając zwichrzoną sierść.
Odgarnęłam z oczu włosy i zapatrzyłam się w przestrzeń.
Zatopiona w myślach straciłam poczucie czasu. Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie Sahib, który poderwał łeb i czujnie wpatrywał się w schody prowadzące na zewnątrz. Włączyłam "sondę" i sprawdziłam teren. Nic. Nie wyczułam żadnego człowieka.
-Co tam piesku?- zagadnęłam zwierzaka.- Chcesz już wyjść?
Odepchnęłam psa z nóg i wstałam. W kościach mi strzyknęło.
-Chyba ci, którzy nas ścigali się ulotnili- powiedziałam raczej sama do siebie.- Nikogo nie wyczuwam...Wracajmy do domu, staruszku.
Spojrzałam na psa, ale wilczur stał w pozie gotowej do ataku z postawionymi uszami i czujnie wpatrywał się w ciemny kat.
Podążyłam za jego wzrokiem, ale poza ciemnością nie zobaczyłam niczego. Mimo to zaczęłam się cofać, gdy Sahib zawarczał i odsłonił białe kły. Nawet jeśli ja nic nie wyczulam nauczyłam się ufać psiej intuicji. W końcu on ocenia ludzi lepiej niż ja.
Poczułam lekki zapach alkoholu i papierosów.
-Nie tak szybko paniusiu.
Na dźwięk głębokiego i lekko schrypnięcie głosu mającego swoje źródło tuż za mną, zamarłam. Nie żebym nie chciała uciec, ale z miejsce gdzie niedawno wpatrywał się Sahib wyszło dwoje ludzi. A co do Sahiba- pies warczał i nadal szczerzył kły , ale już nie w pozie bojowej, ale z podkulonym ogonem. Wiedziałam, że wystarczy jedno moje słowo a rzuci się obcym do gardeł, jednak nie chciałam go narażać- ich było trzech, a nas dwoje. W tym ja uzbrojona w nędzny sztylet. Niewielkie szanse.
"Chwila, wróć- trzech? A gdzie czwarty?"
Jak na zawołanie z prawej mroku wyszła wysoka i smukła kobieta. Na ile mogłam dostrzec w tym przeklętym mroku była całkiem ładna. Cóż, to kłamstwo- była piękna.
Młoda, czarnowłosa, zgrabna, bujnie obdarzona przez los. Na dodatek świetnie ubrana. Nie, abym jej zazdrościła. Nigdy nie chciałam przyciągać wzroku facetów.
-Samanta Montgomery?-spytała. Nie odpowiedziałam  więc ciągnęła dalej: Bardzo mi przykro, że musiałyśmy spotkać się po raz pierwszy w takim miejscu, jednak po części nie pozostawiłaś nam wyboru- powiedziała niemal przepraszająco, wysokim, ale miłym dla ucha głosem z przyjaznym i szczerym uśmiechem wypisanym na twarzy. W jej zielonych oczach lśniło współczucie. Spróbowałam ją przejrzeć, ale moje myśli nie mogły przeniknąć do jej umysłu.. Dziwne, nigdy wcześniej nie miałam z tym problemów. "Może to stres?"
-Nie, to nie stres- odezwał się czarnowłosy mężczyzna. Na oko po trzydziestce.
Spojrzałam na niego wrogo, ale i z zaskoczeniem.
Uśmiechnął się z przymusem. W jego oczach zajarzyły się jednak wesołe ogniki na widok mojej zaciętej miny. Przez to dopiero po chwili skapnęłam się , że ma ten sam kolor tęczówek co ja- ciemnogranatowy.
-Noctourn, zachowuj się- zganiła go Piękność.
-Ona ma rację. Bo jeszcze ją wystraszysz-powiedział ten który zaczaił się za mną. Teraz wyraźniej czułam zapach używek, których najwyraźniej ostatnio sobie nie skąpił.
-Cryptic- to dotyczy również i ciebie- kobieta spojrzała ostro za mnie. Ja nadal bałam się odwrócić i stałam nieruchomo jak słup soli.- Spójrzcie na nią. Trzęsie się jak osika!
Prychnęłam wściekłą. Tamta pięknisia pozwala sobie na zbyt wiele. To prawda jestem zaniepokojona ich zachowaniem i tym, że najwyraźniej używają ksyw zamiast zwykłych imion. Bo kto normalny nazywa się Noctourn? Nie, nie byłam przerażona tylko raczej wściekła. Skoro mam zdolności nadprzyrodzone, to czemu do wszystkich diabłów, teraz gdy są mi najbardziej potrzebne nie działają?!
Czarnowłosy wybuchnął śmiechem. Spojrzałam na niego zaskoczona i coraz bardziej zaniepokojona. Cofnęłam się o krok widząc jego rozbawioną minę. Wpadłam na tego kogoś z tyłu. Odskoczyłam odwracając się o 180 stopni. Zobaczyłam wysokiego, podstarzałego blondyna.
Nie wiele myśląc krzyknęłam w myślach: "Bierz ich!"
Sahib od razu zrozumiał i zaatakował czarnowłosego, jednak ten uchylił się z gracją i zręcznością jakby ćwiczył ten manewr od lat. A przynajmniej wiedział, ze nastąpi...
Pozostawiłam ich sobie i rzuciłam się do ucieczki. Miałam nadzieję, ze Sahibowi nic nie grozi.
Nie przeszłam nawet 15 metrów gdy zostałam brutalnie zatrzymana. Ktoś chwycił mnie od tyłu za ręce i przycisnął do słupa.
Instynktownie wiedziałam że to mężczyzna. Nie musiałam nawet się oglądać.
Przypomniałam sobie wszystkie te noce... Każdy dzień gdy jej nie było w domu i zostawałam z nim sam na sam...
Krzyknęłam i zaczęłam wierzgać. Próbowałam się wyrwać, ale trzymał mocna. Jak przez grubą zasłonę docierało do mnie, ze ktoś krzyczy.  Wreszcie mnie puścił, a ja znów rzuciłam się do ucieczki.
-Idioto! Przez ciebie bierze nas za świrów i znów ucieka!-usłyszałam za sobą wściekły głos Noctourn'a. Nie dosłyszałam odpowiedzi.


Po ucieczce z metra poszłam do klubu nocnego. "Azylu". Trafiona nazwa. Tego właśnie potrzebowałam. Schronienia przed prześladowcami i wspomnień.
Siedziałam przy barze dwie godziny pijąc jeden drink za drugim. Nie wiedziałam nawet jaki. Smakował słodko, jednak w tej chwili liczyła się tylko ucieczka- teraz przed przeszłością.
Gdy barman chciał wygonić mnie z kubu mówiąc, że jestem za bardzo wstawiona użyłam Wpływu. Facet napełnił mi szklankę nic nie mówiąc.
Po trzech godzinach musiałam zgodzić się z mężczyzna za ladą. Od świateł i głośnej muzyki zaczęło robić mi się nie dobrze. Po za tym alkohol sprawił, że moja "Tarcza", którą wytworzyłam wokół siebie znikła i głowę wypełniały mi teraz również myśli imprezowiczów.
Miałam już dosyć.Wyszłam na dwór. Padało.  Z wdzięcznością przyjęłam chłodny prysznic, który nieco mnie orzeźwił i zmniejszył ucisk w skroniach.
Przez kolejną godzinę wałęsałam się po mieście bez celu. Później nastał nowy dzień. Mnie zastał na ławce, w parku. Wyrzucałam sobie, że Sahib jeszcze nie wrócił. Choć istniała nikła szansa, ze jest pod drzwiami mieszkania i skomle abym go wpuściła.
Wciąż otumaniona alkoholem nie zwróciłam uwagi na zbliżające się kroki. Gdy zza pobliskiej kępy krzaków wyszła Czarnowłosa wraz z tamtym kolesiem o oczach takich jak moje, nawet nie drgnęłam  Nie miałam sił, chęci, celu.
-Kiepsko z tobą- zauważył tamten.
Odpowiedziałam mu niewyraźnie, co skwitował kpiącym uśmiechem.
-Biedaczyna. Trzepa zabrać ją do kwatery- powiedziała Czarnowłosa zwracając się do mężczyzny.
Facet podszedł do mnie i chwycił pod ramiona. Nie oponowałam. Oparłam się o jego ramie.
Ruszyliśmy alejką, jak mi się zdawało- w stronę wyjścia z parku.
Wyszliśmy na zatłoczoną ulica. To niesamowite- wydaje się, ze miasto nigdy nie śpi- przeszło mi przez myśl.
Moi przeszli prześladowcy podprowadzili mnie do zaparkowanego niedaleko czarnego samochodu. Marki nie rozpoznałam, ale auto wyglądało na drogie.
Wsiadłam bez oporów. Gdy się usadowiłam zobaczyłam pozostałą dwójkę z metra. Jeden- najmłodszy z nich o czarnych, krótko przystrzyżonych włosach i zielonych oczach, ubrany w skórzaną, podniszczoną kurtkę i również ciemną, ale wyblakłą koszulkę polo- gdy na mnie spojrzał wykrzywił usta w niemiłym grymasie. Chociaż po dłuższych rozmyślaniach i na trzeźwo "niemiły" wydałby się z pewnością niedomówieniem. 
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z powodu jego gniewu- na prawym policzku miał dwa długie zadrapania. Z pewnością to on musiał przygwoździć mnie do muru tam, w metrze. Nie było mi go zal ani trochę. Należało mu się coś o wiele gorszego.
Gdy ruszyliśmy nikt się nie odezwał, choć sądząc po minie Czarnowłosej chciała mi coś powiedzieć.
Chyba zasnęłam. Straciłam przytomność gdy przejeżdżaliśmy obok katedry. Potem pamiętam tylko wygodę i ciepło. Żadnych koszmarów- ani swoich ani innych ludzi. Cudownie...

Obudziłam się w obcym łóżku, w zupełnie obcym pokoju z widokiem na miasto. Przez kilka dobrych minut leżałam na łóżku z szeroko otwarty,mi oczami próbując przypomnieć sobie jak się tu znalazłam.
Niestety zdołałam sobie przypomnieć. Jak na kogoś, kto wypróżnił połowę barku pamiętałam sporo i czułam się całkiem nieźle.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Usiadłam czujnie i z ulgą zauważyłam, ze mam na sobie swoje ciuchy. 
-Tak?
-Mogę wejść?-dobiegł zza drzwi głos kobiety. Poznałam go bez trudu.
-Hm..Nie jestem pewna- zawołałam. Byłam niemile świadoma tego, ze z pewnością mogła by wejść- bez względu na to czy mi się to spodoba czy nie.
-Jestem sama. Chciałabym ci wszystko wyjaśnić.
Wstałam z wahaniem z łóżka. Oprócz kubka gorącej herbaty i obfitego śniadania nie marzyłam o niczym innym jak o zrozumieniu  co się tu dzieje. W końcu nie co dzień człowiek po dniu ciężkich przeżyć budzi się w luksusowym miejscu, prawda?
Nacisnęłam klamkę, ale okazało się, ze drzwi są zamknięte. Zobaczyłam kluczyk w zamku więc z obawą go przekręciłam, rozglądając się uważnie czy nie ma nikogo w pokoju.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam za nimi czarnowłosą kobietę z metra. Miała no sobie elegancki, czarny komplet składający się z spódnicy do kolan i podkreślającego talie żakietu. Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Bardzo mi przykro, że tak to się wszystko potoczyło. Zaplanowałam to sobie dokładnie, nie mam pojęcia co mogło nie wypalić. wiem, ze cię przestraszyliśmy, ale nie taki był nasz plan. Chcieliśmy złapać cię w parku, ale uciekłaś zanim zdążyliśmy się zorientować. Nawet agent Bielikow nie miał pojęcia co szykujesz. A w metrze...
-Czekaj!-zawołałam może nieco zbyt głośno i gwałtownie sądząc po jej zdezorientowanej minie, ale musiałam przerwać ten potok słów, nie tylko dlatego, że zaczynał mnie powoli wkurzać, ale chyba usłyszałam wreszcie coś sensownego.- Powiedziałaś "agent Bielikow". Miałaś namyśli tego czarnowłosego faceta w płaszczu? Tego którego nazwałaś "Noctourn"?
-Tak. To ta sama osoba.
-Słyszał moje myśli.- Było to właściwie stwierdzenie, nie pytanie. Potrzebowałam jedynie potwierdzenia, bo chyba wszystko wreszcie zrozumiałam.
-Tak. Bielikow...to znaczy Noctourn... jest telepatą. Tak jak i ty- dodała z łagodnym uśmiechem.
-Boże... To wszystko wyjaśnia.
Oparłam się o ścianę i odgarnęłam z czoła zmierzwione włosy.
-Mam nadzieję. Muszę ci jeszcze sporo wyjaśnić.
Spojrzałam na nią.
-Zamieniam się w słuch.
-Zacznijmy od początku. Nazywam się Rozalinda Sharp, lub też, jeśli wolisz - Rostena. Ja, Noctourn, Cryptic...ten blondyn i Skorpion, który... no wiesz...
-Tak, chyba go kojarzę- stwierdziłam cierpko.
-A więc... My wszyscy jesteśmy agentami Tarczy. To agencja ochrony. Tajna-podkreśliła.
-Hm... Jeśli należycie do tej agencji...To po co do wszystkich diabłów mnie śledziliście?!- krzyknęłam  bo już nie mogłam wytrzymać. Za dużo tego się we mnie nazbierało, a poza tym nie słyszałam niczego. W mojej głowie była dziwna pustka. Zupełnie odmienna od hałasu , który zwykle tłoczył się w moim umyśle- bez względu na to jak bardzo się starałam od niego odgrodzić. Mimo, że wcześniej chciałam by te glosy umilkły, teraz żałowałam wszystkich tych rozmyślań o tym jak było by bez nich. Bo jest okropnie- zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażałam.
-Uspokój się i daj mi dokończyć-powiedziała zirytowana.- Tarcza działa od przeszło 50 lat, ale dopiero dwa lata temu rozpoczęła projekt "Paranormalni".
-Niewiele mi to pomogło.
Westchnęła, jakby rozczarowana moim brakiem wyobraźni.
-Werbujemy takich ludzi jak ty. Z darami-powiedziała po chwili.
-Chyba chciałaś powiedzieć- z przekleństwami.
-Zależy jak kto to odbiera-stwierdziła lekceważąco.- Zrozum. Jeśli tacy ludzie jak ty  będą nam pomagać,   agencja będzie mogła naprawdę się rozwinąć- powiedziała podekscytowana wspaniałą wizją rychłej przyszłości.-Powinnaś się cieszyć. Jesteś pierwszą z Paranormalnych.
-Chwila. Czyli jestem obiektem eksperymentując?
-Nie, projekt jest już wdrążany. Niedługo zwerbujemy więcej takich jak ty.
-A kto powiedział, ze na to przystanę?-spytałam zadziornie.
-Masz rację. Nikt cię do niczego nie zmusi. Ale jeśli się zgodzisz zyskasz o wiele więcej niż my: luksusowe mieszkanie; edukację; pewną przyszłość- nawet jeśli zrezygnujesz; comiesięczną pensję o wiele wyższą niż jaka dostawałaś w tamtej knajpie.
Skrzywiłam się słysząc to ostatnie. Świadomość, ze wiedza nawet gdzie pracuję  nie poprawiała mi nastroju. Chociaż powinnam się tego spodziewać- jak sama przyznała, śledzili mnie.
-Dobra. Zostaję. Ale tylko na okres próbny. 
-Świetnie. Tam w szafie są wszystkie twoje rzeczy. Pozwoliłam sobie posłać kogoś do twojego mieszkania, by wszystko tu przywieźli. Załatwiłam też wszystko z właścicielem. Mam nadzieję, ze się nie gniewasz.
-Nie, skąd-powiedziałam zirytowana. Przenieśli mnie zanim zdążyłam się zgodzić. Ciekawe czy maja tu jasnowidza... To przypomniało mi o czymś innym.- Dlaczego niczego nie słyszę?
-Co? Aaa... O to chodzi. Bielikow cię zablokował. Stwierdził, że nie potrafisz się obronić przed natłokiem myśli...czy coś takiego. Powiedział, że pomoże ci to opanować jeszcze dziś.
-Aha...-mruknęłam zaskoczona. Nie miałam pojęcia, ze "blokowanie" innych jest możliwe. Byłam ciekawa-trochę wbrew sobie- czego jeszcze nie wiem.
-No, ja już muszę lecieć. Rozejrzyj się po pokoju. Masz tam prywatna łazienkę i wszystko co może ci być potrzebne. Zobaczymy się później!
-Ro..Rosteno!-zawołałam, bo kobieta już znikała za drzwiami.
-Tak?
-Gdzie mój pies?
-Zaraz ci go przyprowadzą. Nie martw się. Wszystko  z nim w porządku. 
-Świetnie. a co z Noctourn'em?-spytałam nieco zmieszana.
-Chodzi o to, że nasłałaś na niego psa? Nic mu się nie stało. 
-To świetnie-powiedziałam.
Rostena znikła za drzwiami, a ja postanowiłam się odświeżyć.
Wybrałam z obszernej szafy stare dżinsy i zielony podkoszulek, potem poszłam do łazienki. 
Pomieszczenie było większe niż całe mieszkanie, które do dzisiaj wynajmowałam i, tak jak pokój- luksusowe. Wielka wanna pomieściła by z pięć osób. Podłoga- jeśli się nie myliłam- była wyłożona marmurem. "Cóż, ktoś tu ma luna rękę do pieniędzy"-pomyślałam.
Kiedy się wykąpałam i wyszłam do sypialni zobaczyłam tacę ze śniadaniem. Dopadłam jej w kilka sekund nie zawracając sobie głowy tym jak się u znalazła. Ważne, że była.
Pięć minut później- gdy z posiłku nie zostało już nic- znów usłyszałam pukanie. 
-Proszę!
Drzwi otworzyły się. W progu zobaczyłam zasapaną dziewczynę na oko dwudziestosześcioletnią ze smyczą w ręku i Sahibem u boku.
-Ja... przyprowadziłam psa- wydyszała z trudem.
-Och.. Dziękuję. I przepraszam za problem. Sahib potrafi być.. nieokiełznany.
Dziewczyna nie odpowiedziała tylko wybiegła z pokoju jak najdalej od nas. Nie dziwiłam się jej wcale. Nie wielu ma odwagę zadrzeć z Sahibem, nawet jeśli ten ma przyjazne zamiary.
Przyjrzałam się wyżej wspomnianemu. Wyglądał..inaczej. Był czysty, wyczesany. Nawet założyli mu obrożę!
-Stary- zwróciłam się do psa.- Nie wiem co ci dali ale chcę mieć tego zapas.
Sahib warkną i odszedł. Wskoczył na łóżko i rozłożył się wygodnie. 
Spojrzałam na niego z politowaniem. Próbował pozbyć się obroży. Niestety bezskutecznie. Wiedziałam, że nigdy nie lubił uwięzi i ciasnych pomieszczeń- zawsze podejrzewałam, że ma korzenie wśród wilków i dzikość ma we krwi. Podeszłam do niego i odpięłam skórzany pasek. Rzuciłam go na szafkę nocną.
-Koniec wylegiwania. Idziemy.
Sahib rozradowany ruszył za mną. Dreptał kolo mnie gdy schodziłam po schodach. Szczerze mówią nie miałam pojęcia gdzie powinnam się udać. Nie chciałam jednak siedzieć w pokoju i czekać na to, ze przyślą po mnie kogoś.

< Najdłuższe opowiadanie jakie kiedykolwiek napisałam. Jestem z siebie dumna. A to jeszcze nie koniec;D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz