wtorek, 7 maja 2013

Od Shayery- "Początek" (cz.1.)


Nastał nowy dzień,wszystko miało się potoczyć według starego,sprawdzonego scenariusza. Lee od półgodziny czatowała przy drzwiach w oczekiwaniu,że i tym razem uda jej się naciągnąć mieszkańców.
- Bądź bardziej przekonująca-szepnęłam oparta o ścianę kilkadziesiąt metrów dalej,starając się nie wzbudzać podejrzeń. Suka zastrzygła uchem i zaczęła swoją"piątkową serenadę" czyli wycie począwszy od najniższych a na najwyższych słyszalnych dźwiękach kończąc. Osiedle młodych małżeństw okazało się strzałem w dziesiątke,gdyż nie trzeba było długo czekać na reakcję ludzi.Na ulicy zaczęło się robić gwarno i tłoczno.
- Połknęli haczyk,teraz moja kolej-pomyślałam. Ostrożnie posunęłam się kilka kroków. Kiedy miałam pewność,że iluzja zapewnia mi brak widzialności przez owych ludzi weszłam do pierwszego domu. To co było w środku trudno było określić.
Korytarz był wielki i przestronny. Na ścianach obok szarawych tapet wisiały duże i majestatyczne obrazy zamożnych osób. Podłoga lśniąca,czerwona najprawdopodobniej była z Chińskiego Marmuru. Na suficie wisiały wielkie lampy w stylu sufitowych świeczników z średniowiecza.Oczywiście przy ścianach stały białe szafy nieźle komponujące się z resztą wystroju. Przeszłam dalej do salonu. Ściany były do połowy czarne,a dalej czerwone z złotymi wzorami. Podłoga z drewna dębowego,malowana na hebanowy kolor,pośrodku zasłonięta ręcznie tkanym dywanem z złotym i czerwonym jako motywy główne. Meble były stare,wręcz zabytkowe. Również wykonane z ciemnego drewna fotele obite były białą skórą,czteroosobowa sofa również. Wszędzie pełno było poduszek z motywami smoka. Żyrandol podobnie jak w poprzednim pomieszczeniu wyglądał jak stary okrągły świecznik. Gdzie nie gdzie stały potężne,stare szklane komody. Niektóre miały w sobie porcelanę,chińską oczywiście,inne gliniane wyroby,a jeszcze inne rzeczy codziennego użytku.
-Ktoś ma świra na punkcie Chin-pomyślałam.
Zafascynowana tym obrazem pominęłam jeden szczegół. Na fotelu siedziała starsza pani,nietypowej,azjatyckiej urody. Pochylona jakby coś haftowała albo co było bardziej oczywiste - szyła kolejne kopy poduszek ze smokiem. Byłam zdziwiona jej obecnością. Pierwszy raz zastałam kogoś w domu,który chciałam okraść. Lekko podenerwowana obróciłam się i wyszłam,a raczej wybiegłam z domu w obawie,że mnie zobaczy. Jednak zrobiłam to w odpowiednim momencie bo dosłownie minęłam się w drzwiach z właścicielami domu.
Na zatłoczonej,brukowanej ulicy nie pozostał już nikt. Z wyjątkiem Lee,która dzielnie siedziała na środku,dysząc ze zmęczenia.
- Niestety nic z tego-przykucnęłam przy suce. Pomimo złego wyrazu pyska psa,który dawał mi wyraźnie do zrozumienia,żebym nie podchodziła chyba,że chce stracić rękę albo inną kończynę pogłaskałam ją. Po chwili ruszyłyśmy ramię w ramię,albo raczej noga w łapę do parku. W piątek o dziewiątej trudno było szukać lepszego miejsca odpoczynku. Było by wprost idealnie gdyby nie nagły ból a raczej coś jak mrowienie głowy.
- Kolejny telepata w okolicy-mruknęłam do suki,która zaczęła się bacznie rozglądać.
Szare ulice miasta i kolorowe budynki naokoło. Ta część Voglio mnie przerażała. No cóż,ale trudno by wzbudzała zachwyt wychowując się w szarej monotonii. - Ach..dom słodki dom-rozpłynęłam się na myśl o swojej rodzinnej dzielnicy,jednak szczek Lee szybko ściągnął mnie na ziemię. Szybko przestała myśleć o czym kolwiek co mogło by zaciekawić owego telepatę. Z doświadczenia wiedziałam,że brak ciekawych informacji to koniec zainteresowania. Więc zaczęłam myśleć jak typowa amerykańska nastolatka czyli ciuchy,ciuchy i jeszcze raz ciuchy,choć było mi trudno nie wyrzucić tych myśli z głowy.
Nawet nie wiem kiedy Lee znowu zniknęła,a ja zawędrowałam w jedną z bocznych ulic prowadzącą do mostu. Nie przejmowałam się zniknięciem suki,zawsze znikała. Kiedy opuszczałam długą,wąską ulicę rozejrzałam się. Teraz mogłabym przysiądź,że ktoś mnie śledzi. Niezwiedzona pozorną ciszą i spokojem szłam dalej,chciałam jak najszybciej zatrzeć resztę śladów swojej obecności pod mostem między centrum,a północną częścią miasta.
Jednak nie dane było mi to zrobić w spokoju. Kiedy odwracałam się by ostatni raz upewnić się w przekonaniu o tym,że jestem sama,zauważyłam mężczyznę,krótko ściętego ciemnowłosego bruneta. Stał oparty o metalowe przęsło mostu.
- Czego chcesz?-warknęłam w przekonaniu,że to policja albo straż miejsca. Spojrzałam na niego dokładnie i zauważyłam dwie podłóżne szramy na jego policzku- Czyżby ktoś dostał nauczkę od psa albo kota?-zakpiłam. Spodziewając się odpowiedzi cofnęłam się o krok. Jednak mężczyzna milczał. Patrzył na mnie dokładnie jakbym była jakimś arcydziełem w galerii sztuki.
- Powiesz coś czy nie?-nie wytrzymałam.
- Ślady zacieraj do końca zanim opuścisz kryjówkę-odparł. W pierwszej chwili nie byłam pewna czy to działo się w mojej głowie czy naprawdę.
- To ty jesteś telepatą czy to jakiś twój koleś?-ciągnęłam dalej. Brunet uśmiechnął się tajemniczo.
- Noctourn możesz przestać-mruknął. Obejrzałam się dokładnie nie tracąc go z oczu. Po chwili pojawiła się druga postać-czarnowłosy mężczyzna. Zapadła głucha i krępująca cisza.
- Chodź z nami wszystko ci wyjaśnię po drodze-odezwał się wreszcie nowy rozmówca.
- Gdzie i po co iść-odparłam. Poczułam,że mrowienie,które na chwilę ustało znów zaczęło przybierać na sile-Nawet nie próbuj-warknęłam. Spojrzałam na nich,a potem na most.
- Dacie mi spokój jak z wami pójdę?-powiedziałam trochę spokojniej. Wykorzystując chwilę nie uwagi mężczyzn stworzyłam silną iluzje zapadającego się mostu. Dzięki czemu mogłam uciec. Biegłam i biegłam ile sił w nogach z nadzieją,że mnie nie dopadną.

<Ciąg Dalszy Nastąpi (: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz